New Mexico i Texas
- Ciechomscywpodróży
- 7 lis 2017
- 4 minut(y) czytania

Nareszcie przyszła kolej na południową część USA – Nowy Meksyk i Texas. Te stany USA nieco różnią się od pozostałych. Po pierwsze, oczywiście jest w nich cieplej, co ma duże znaczenie dla listopadowych podróżników. Na darmowych campingach jest całkiem sporo (jak na tę porę roku) rv-ek. Mieszkańcy USA (zwłaszcza starsi) lubią emigrować na zimę na południe. Po drugie, wszędzie wydobywa się tu ropę naftową i gaz ziemny. Po trzecie, znajduje się tu mnóstwo winnic.
Zachęceni (zwłaszcza tym ostatnim), wjeżdżamy do New Mexico i szukamy dobrego wina.

Pierwszą noc spędziliśmy w cudownym miejscu – na terenie BLM – Angel Peak Scenic Area. Camping ma stoliki, miejsce na grilla i ognisko, toaletę, ale przede wszystkim – cudowny widok! Zachód słońca w tym miejscu jest przepiękny i bardzo warty zobaczenia!

Następnego dnia jedziemy do winnicy, w której produkują wino pistacjowe. Nie możemy go nie spróbować – wino jest różowe, bardzo delikatne w smaku, ale czuć pistacjowy akcent – bardzo ciekawe i przepyszne. W winnicy wcinamy też mnóstwo pistacji i czekolad. Bardzo podoba nam się podejście do klientów – próbujcie ile chcecie, my mamy tego mnóstwo. Oczywiście nie udało nam się wyjść z pustymi rękami – po takiej gościnności i tylu pysznościach po prostu trzeba było kupić kilka rzeczy na wynos. :)

Po kolejnych przejechanych milach i noclegu pośrodku niczego, docieramy wreszcie do celu – White Sands National Monument. Na ogromnym terenie znajdują się gipsowe wydmy, które wyglądają jak piękna, biała pustynia. Jest to świetne miejsce na długie spacery.

Mimo upalnej pogody, stopy nam trochę marzną – to bardzo ciekawe, ale ten piasek się nie nagrzewa i jest naprawdę zimny.

Po zrobieniu sobie miliona zdjęć z pięknym, piaskowym tłem, postanawiamy wrócić tu jeszcze z samego rana i trochę się pobawić w piachu.

Chwilami czuliśmy się jak małe dzieci. Niby nic wielkiego, a tyle radości. :)

Następnego dnia postanowiliśmy pojechać do miasta Las Cruces. Chcieliśmy zobaczyć, jak Amerykanie obchodzą Halloween. Pooglądaliśmy przystrojone domy, dzieci w przebraniach i zbieranie słodyczy na przedmieściach. Później jednak zorientowaliśmy się, że w centrum miasta odbywa się halloweenowy event. Zwęszyliśmy darmowe słodycze i postanowiliśmy się na szybko przebrać w to, co mieliśmy pod ręką. I tak w kilkanaście minut powstały nasze „kostiumy”.

Na rynek dotarliśmy prawie na sam koniec zabawy, ale i tak udało nam się pooglądać, co się działo na scenie i dostać trochę cukierków – jak najbardziej udany wieczór.
Po kilku przygodach w Nowym Meksyku, przyszła kolej na Texas.

Pierwszym miejscem, które tu zwiedziliśmy, było El Paso. Miasto leży na granicy USA i Meksyku. Przez chwilę myśleliśmy o przekroczeniu granicy, ale widząc spore korki i odczuwając jednak pewien niepokój – odpuściliśmy.

W Texasie i Nowym Meksyku zwiedziliśmy też dwa parki narodowe - Guadalupe Mountains NP i Carlsbad Caverns NP. Ten pierwszy to ciekawe góry z mnóstwem szlaków hikingowych.

Ten drugi – ogromna, fantastyczna jaskinia, która znajduje się głęboko pod ziemią i robi niesamowite wrażenie. W parku znajduje się jeszcze kilka innych jaskiń, ale dostanie się do nich wymaga wcześniejszej rezerwacji i kosztuje dodatkowo kilkanaście/kilkadziesiąt dolarów.

Wejście do głównej jaskini jest darmowe (o ile ktoś posiada kartę Annual Pass – America the Beautiful). Bardzo polecamy wizytę w jaskini!

Zanim udamy się w stronę środkowych stanów, postanowiliśmy odpocząć kilka dni w Texasie. Znaleźliśmy najlepszy, darmowy camping ze wszystkich, na jakich nocowaliśmy do tej pory: Lake Meredith National Recreation Area.

Widok na ogromne jezioro i kanion jest niesamowity. Ale równie wspaniałe jest to, że na campingu, oprócz standardowych toalet, stolików, wiat i miejca na ognisko, jest również prysznic z ciepłą wodą. Tak nam się tu spodobało, że spędziliśmy na campingu kilka cudownych dni, na dodatek bardzo czyści i wygrzani w gorącej wodzie. SUPER!
Jedyny problem na campingu to wiatr i mnóstwo much. Muchy chowają się przy drzwiach do auta, a potem już u nas w środku – tu im zdecydowanie lepiej niż na wietrznym dworze. Zrobiliśmy domowy lep na muchy, ale nie działał tak, jak byśmy sobie tego życzyli.

Po kilku dniach bez odpalania auta, chcieliśmy wreszcie ruszyć w stronę Tennessee. Okazało się jednak, że nie będzie to takie proste. Shevy odmówił współpracy i nie chciał się odpalić. Sytuacja była ciężka. Po pierwsze, na campingu nie było już prawie nikogo (bo akurat był poniedziałek i ludzie się rozjechali w niedzielę). Po drugie, nawet gdy już spotkaliśmy ludzi z samochodem – nikt nie miał kabli. My też nie mieliśmy, bo zostały a zagubionym kontenerku. Jedyną opcją została piesza wycieczka do miasta i znalezienie kogoś, kto by nam pomógł. Na trasie minęliśmy jeden samochód, który jednak na nasze machanie tylko się uśmiechnął i kiwnął głową – tutaj ludzie często się pozdrawiają i nie zauważył, że nasze usilne próby zatrzymania go nie są tylko serdecznym pozdrowieniem. Jednak kilka minut później ten sam mężczyzna zawrócił i zatrzymał się przy nas. Okazało się, że ludzie, których spotkaliśmy wcześniej (ale którzy nie mieli kabli) też go zatrzymali i poprosili o pomoc. Gdy do nas podjechał, znał już naszą historię. Powiedział, żebyśmy zawrócili, a on pojedzie do domu po kable (przyjechał na camping, by pospacerować z psem, więc niedługo wróci). Wrócił i odpalił nasz samochód, ale to nie wszystko. Po pierwsze, poczęstował nas herbatą i miętówkami (całym pudełkiem). Po drugie, zostawił nam swoje kable. Powiedział, że mogą się jeszcze przydać, a on też je dostał w prezencie, gdy mu się zepsuł akumulator. I całe szczęście! Następnego ranka znów okazało się, że nie możemy odpalić samochodu. Z kablami było jednak znacznie łatwiej znaleźć pomocną dłoń i szybko ruszyliśmy dalej. Tym razem – po nowy akumulator.
W drodze do Knoxville przejechaliśmy przez kolejne stany: Oklahomę, Arkansas, do Tennessee. Jedziemy odwiedzić Kraiga!
Comments