top of page
Szukaj

California – here we come!

  • Ciechomscywpodróży
  • 20 wrz 2017
  • 2 minut(y) czytania

Po przepięknych widokach cudownego Oregonu, przyszła pora na słoneczną Kalifornię. Jeszcze przed przekroczeniem granicy stanów, zrobiliśmy duże zakupy spożywcze (przypominamy - brak podatku w Oregonie). Okazało się, że nie do końca koniecznie – w Kalifornii faktycznie są bardzo wysokie podatki, ale akurat na produkty spożywcze nie ma! Czyli tu też płacimy taką cenę, jaka widnieje na sklepowej półce. Ekstra!

Pierwszym przystankiem w nowym stanie, był Park Narodowy Redwood, czyli spora przestrzeń porośnięta największymi drzewami świata – sekwojami. Naszym głównym celem było przejście szlakiem z bardzo wysokimi sekwojami - Tall Trees Trail, jednak okazało się, że aby wejść na szlak, potrzebujemy zdobyć specjalne pozwolenie, a strażnicy przyznają jedynie 50 permitów dziennie (w Visitor Center). Postanowiliśmy się pospieszyć i, na szczęście, udało się!

Aby wejść na szlak, należy znać specjalny kod do kłódki – inaczej nie moglibyśmy przekroczyć bramy. Gdy zatrzymaliśmy się przy tablicy informacyjnej, natychmiast odechciało mi się tego spaceru – okazało się, że BARDZO CZĘSTO można tu spotkać niedźwiedzie i lwy górskie. Warto nosić bear spray i spacerować w dużych grupach. Tym razem przestraszyłam się nie na żarty i postanowiłam, że zostaję w samochodzie. Piotrek się uparł, że jednak na szlak pójdzie – i tak oto mieliśmy 2 godziny „czasu wolnego”.

Wrażenia Piotrka? Bardzo poleca ten szlak. Podobno jest naprawdę magiczny. Na samym dole są ogromne sekwoje, a także sporo mniejszych drzew, za to bardzo starych, w całości pokrytych mchem.

Ja skorzystałam jedynie z krótszych szlaków, ale ogólnie park nie zrobił na mnie tak dużego wrażenia (choć może nie dałam mu szansy), jak Sequoia National Park. Ale o tym później.

Kolejny park, którego raczej nie polecamy (chyba, że macie sporo czasu i akurat po drodze), to Lassen Volcanic National Park.

Sam teren, to głównie góry, lasy i jeziora – ładne, ale to już widzieliśmy w wielu innych miejscach. Na początku postanowiliśmy przejść się krótkim szlakiem do zimnego, ale bulgoczącego jeziora. Później, w celu urozmaicenia widoków i poprawy kondycji, ruszyliśmy na najwyższy szczyt parku, Lassen Peak. Chcieliśmy zrobić tylko pierwszą część, nieco łatwiejszą i stosunkowo krótką (ok. 1,5 godziny w obie strony), ale jakoś nas nogi poniosły i weszliśmy prawie na sam szczyt!

Widok był naprawdę przyjemny. Nie weszliśmy na wierzchołek, bo trochę nam zabrakło czasu. Ale jeśli ktoś zbierze się nieco wcześniej, niż my – na pewno warto wejść na szczyt.

My jednak pospieszyliśmy do największej atrakcji parku – terenów powulkanicznych. Ładne, fajne bulgoczące jeziora, gorąca rzeka i całkiem ciekawe kolory, ale jeśli ktoś już wcześniej spędził kilka dni w Yellowstone, to taki mały placyk nie zrobi na nim wrażenia.

Za to jeśli nie macie czasu na Yellowstone – pewnie warto zobaczyć to chociaż w tej skali mikro i przejechać się do Lassen Volcanic.

Swoją drogą, w tej „słonecznej Kalifornii” jest naprawdę chłodno! W nocy w górach temperatury oscylują w okolicy 0 stopni, w ciągu dnia może z 10. W stolicy stanu, Sacramento, i w okolicach miasteczka Fresno, temperatura nieco wzrosła, ale szczerze, mimo września, liczyliśmy na nieco cieplejszą pogodę, niż 20 stopni C. Mamy nadzieję, że jeszcze trafi nam się ciepła pogoda.

A teraz - polubiliśmy sekwoje, więc w kolejnym wpisie dowiecie się o nich jeszcze więcej. :)


 
 
 

Comments


© 2017 by Ciechomscy w podróży

bottom of page