top of page
Szukaj

Co kryje w sobie południowe Idaho

  • Ciechomscywpodróży
  • 8 wrz 2017
  • 3 minut(y) czytania

Idaho bardzo przypadło nam do gustu. Po pierwsze z powodu górzystego krajobrazu, kanionów, rzeki Snake River, wodospadów, a po drugie, bo zastaliśmy tu naprawdę ładną pogodę: między 25 a 35 stopni, ciepłe noce, lekki wiaterek. Jedynie muchy, muszki, komary i inne latające potwory, trochę nas zmęczyły. Ale po kolei.

Po krótkiej wizycie w Utah, ruszyliśmy znów na północ, żeby w chłodniejszych miesiącach zwiedzać ciepłe regiony i na odwrót. Z tego powodu, nadrobiliśmy troszkę mil w drodze z Yellowstone do Oregonu, ale nie żałujemy – późniejsze plany obejmują raczej południowe Utah i chyba ciężko byłoby wrócić do Słonej Równiny Bonneville.

Pierwszym przystankiem po ponownym przekroczeniu granicy stanu Idaho, pojechaliśmy do misateczka Twin Falls, żeby zobaczyć jego dwie największe atrakcje: wodospady Shoshona i most Perrine. Wodospady najlepiej oglądać wiosną i wczesnym latem, kiedy poziom wody jest najwyższy, a wodospady – najbardziej spektakularne. Mimo, że podczas naszej wizyty wskaźnik poziomu wody pokazywał LOW (czyli niski), to i tak wodospady naprawdę nam się podobały. Wjazd na teren parku kosztuje 3$ za samochód, ale w tej cenie można zobaczyć piękny kanion Snake River z wodospadami, a ponadto poleżeć na plaży z wytyczonym kąpieliskiem.

Druga atrakcja w pobliżu, to most Perrine – warto zatrzymać się tuż za mostem i przejść się na taras widokowy, z którego widać most w całej okazałości.

Noc spędziliśmy, jak zazwyczaj, na darmowym campingu w pobliżu rzeki. Miejsce w porządku, ale dojazd bardzo ciężki – dziury, doły, mnóstwo piachu. Polecamy tylko samochodom z wyższym zawieszeniem.

Z samego rana przejechaliśmy na inny, darmowy camping, tym razem zarządzany przez państwo, wyposażony nawet w toaletę. Musieliśmy zrobić mini pranie i odrobinę posprzątać w Shevym. Późna pobudka, przejazd i pozostałe czynności zajęły nam sporo czasu, dlatego ten dzień był po prostu dniem przerwy.

Żeby nie tracić kolejnego dnia, tym razem obudziliśmy się wcześniej. Zaledwie kilka mil dalej był camping, na który chcieliśmy się dostać, bo miał pitną wodę i toaletę, a wiedzieliśmy, że jest weekend – będą tłumy. Gdy udało nam się znaleźć niezłą miejscówkę, zostawiliśmy część mało wartościowych rzeczy i ruszyliśmy w stronę Craters of the Moon National Monument. GPS pokazywał, że możemy dojechać boczną drogą i zajmie nam to ok. godziny.

Niestety, po przejechaniu kilkunastu mil, kilku sugestiach GPS, że powinniśmy skręcić w pole i paru nieciekawych manewrach zawracania – poddaliśmy się. Wróciliśmy całą drogę, żeby wjechać od jedynej właściwej strony – Visitor Center między Carey i Acro (droga nr 93).

Wjazd na teren jest płatny, chyba że posiadacie kartę America the Beautiful. Na miejscu obejrzeliśmy krótki fragment filmu, zobaczyliśmy makietę i szybko ruszyliśmy w stronę parku. Byliśmy już bardzo głodni, dlatego od razu pojechaliśmy do atrakcji nr 3 – obok były stoliki piknikowe.

Zjedliśmy (bardzo zdrowe) chińskie zupki (25c za sztukę w Walmart) i wypiliśmy espresso z naszego Handpresso – chyba powinniśmy napisać do firmy, żeby nas dotowali, w zamian za zdjęcia z kawą i maszynką, z różnych super miejsc. :D

I, ruszyliśmy na szlak. Craters of the Moon to naprawdę ładne miejsce. Wszędzie widać dwa rodzaje lawy: Spatter cones, czyli kamienie wyrzucane przez wulkan i Cinder cones – gładko spływająca i zastygająca lawa. Atrakcje, które najbardziej przypadły nam do gustu, to Inferno Cone

(wysoka, czarna góra, ze szczytu której widać cały park), spacer dookoła Broken Top i jaskinię Buffalo (trzeba mieć permit z Visitor Center) i jaskinie oznaczone na mapie numerem 7 (dwa razy dziennie można pójść z przewodnikiem – warto zajrzeć do centrum informacyjnego, żeby uzyskać szczegółowe informacje i pozwolenia). Bardzo polecamy Craters of the Moon również dlatego, że stosunkowo mało osób odwiedza ten park (a byliśmy w sobotę!) i można przejść cały szlak, nie spotykając po drodze ani jednej osoby. Mimo, że większość szlaków jest wyasfaltowana, niektóre wymagają nieco lepszych butów niż klapki czy sandały, dlatego radzimy wybrać obuwie sportowe.

Po wizycie w Craters of the Moon i noclegu wśród milionów RV-ek, przyszła kolej na górskie atrakcje Idaho – miasteczko Hailey (którego spora część należy do Bruce’a Willisa i nawet widzieliśmy z daleka jego dom), turystyczne miasto Ketchum (miliony restauracji, kawiarenek, itp.), Sun Valley (gdzie akurat odbywała się aukcja starych samochodów – ekstra!) i Aspen (czyli zimowego miasteczka dla najbogatszych, z wieloma trasami narciarskimi). W Sun Valley udało nam się złapać niezły internet, dzięki czemu mogliśmy kibicować Polakom w wygranym meczu z Kazachstanem.

Jadąc w kierunku Oregonu, wstąpiliśmy jeszcze do miasteczka Boise, w którym chcieliśmy spotkać Kevina Spacey’ego, ale okazało się, że mieszka tu jedynie jego brat, zawodowy kierowca limuzyny. Podsumowując, naprawdę polecamy Idaho – jest spokojnie, leniwie, a jednak można odwiedzić kilka całkiem ciekawych miejsc.

Pozdrawiamy z Oregonu!


 
 
 

Comments


© 2017 by Ciechomscy w podróży

bottom of page