top of page
Szukaj

O krok od Yellowstone NP

  • Ciechomscywpodróży
  • 24 sie 2017
  • 4 minut(y) czytania

Wiecie, że nasz Shevy przejechał z nami już ponad 5000 mil? Jest co świętować! Idealnym miejscem, by to uczcić, będzie długo wyczekiwany przez nas Park Narodowy Yellowstone. O Misiu Yogi i podkradaniu przez niego koszyków piknikowych, słyszał chyba każdy, kto ma przynajmniej 20 lat. Już od wczesnego dzieciństwa marzymy o zobaczeniu gejzerów, tęczowego jeziora, bizonów, niedźwiedzi i wilków. Czy warto? Przekonamy się już niedługo!

Wjazd do parku kosztuje 30$, chyba że ktoś (tak, jak my) posiada kartę Annual pass – America the Beautiful (80$, pozwala wjechać do wszystkich parków narodowych bez dodatkowych opłat). Można również kupić bilet łączony – Yellowstone plu Grant Teton – koszt 50$. W Yellowstone można nocować na różne sposoby: można wynająć domek na campingu, pokój w hotelu lub zarezerwować miejsce campingowe pod RV lub namot – wszystko należy zrobić z dużym wyprzedzeniem, aby mieć pewność, że wystarczy dla nas miejsca. A co, jeśli ktoś – tak, jak my – nie wie, kiedy dokładnie będzie w parku i musi znaleźć nocleg na miejscu? Na szczęście w Yellowstone, jak w wielu innych parkach znajdują się campingi first-come, first-served. Oznacza to, że przy odrobinie szczęścia i pojawieniu się na takim campingu wcześnie rano (8:00-9:00), można znaleźć miejsce na najbliższą noc lub kilka. Gdy poprzedni lokatorzy opuszczą swoje miejsce, wówczas można je „zająć”, opłacić i jest nasze. Czasami wystarczy chwilkę pojeździć i poszukać – wtedy wypełniamy specjalny formularz, pieniądze wkładamy do koperty i wrzucamy do skrzynki przy wjeździe na camping. Na niektórych jednak trzeba się zarejestrować i czekać na miejsce, co potrafi trwać ok. 2 godzin.

Aby więc dojechać do pierwszego campingu first-come, first-served, Lewis Lake, postanowiliśmy wyjechać wczesnym rankiem. Gdy tylko ruszyliśmy znad naszego jeziora, usłyszeliśmy coś jakby tarcie? Stukot? Coś niedobrego działo się w naszym prawym, przednim kole. Już wcześniej słyszeliśmy podobne odgłosy, ale szybko przestawaliśmy cokolwiek czuć i słyszeć, więc się nie martwiliśmy. Tym razem droga zajęła nam o wiele więcej czasu, bo odgłosy były coraz bardziej wyraźne. Zaniepokojeni dotarliśmy wreszcie na camping – całe szczęście dość szybko znaleźliśmy miejsce dla siebie. Ale co dalej? Dojedziemy gdzieś czy nie? Kupić nocleg na jedną czy więcej nocy? Szukać mechanika? Bez internetu i zasięgu w telefonie może być ciężko. Dodatkowo nasz camping był bardzo prymitywny - bez centrum informacyjnego, stacji benzynowej, ani jakichkolwiek innych udogodnień (łącznie z brakiem pryszniców czy pralni). Uznaliśmy, że jeśli udało nam się przejechać tyle mil, na pewno damy radę dojechać do następnego, znacznie większego campingu – Grant Village, gdzie mieliśmy nadzieję złapać zasięg i dowiedzieć się, co możemy zrobić z naszą usterką. Jak się jednak okazało, w Grant Village znaleźliśmy warsztat samochodowy! Jupiii, uratowani!!!

Chcąc nie chcąc musimy skorzystać z warsztatu w Yellowstone – pewnie policzą nam słono za część, robociznę i będziemy musieli wykupić dodatkowe noclegi, czekając na naprawę. Nie myliliśmy się. Zepsuła nam się piasta w kole. 80$ za godzinę pracy (x3 godziny=240$), potrzebna nowa część (221,40$) plus podatek – to w sumie 500$! O, nie. I co teraz? Poprosiliśmy pana mechanika, aby wstrzymał się z zamawianiem części. Wpadliśmy bowiem na iście szatański plan – spróbujemy wrócić na nasz camping i trochę odpoczniemy, a rano, jeszcze przed wschodem słońca, ruszymy na północ, do miasteczka Gardiner (80 mil w górzystym terenie...) i tam znajdziemy warsztat, który naprawi nam Shevy’ego taniej. Tak też zrobiliśmy. Rano założyliśmy ciepłe ubrania (było ok. 0 stopni C) i ruszyliśmy.

Każda kolejna mila, to była totalna męczarnia. Zgrzytało, szurało i denerwowało. Obawialiśmy się, czy nie skończymy jednak na jakiejś lawecie, co będzie pewnie kosztowało miliony dolarów. Ale podjęliśmy ryzyko – teraz musimy trzymać kciuki. Po trzech godzinach jazdy (120 km), wreszcie dotarliśmy! Udało nam się! Shevy – jesteś wielki! Po drodze obiecaliśmy Shevy’emu porządną kąpiel, jeśli dojedzie na miejsce – teraz musimy dotrzymać obietnicy.

Szybko znaleźliśmy warsztat i, szczęśliwie, opłaciło się! W Gardiner musimy zapłacić 380$, bez podatku! Nawet licząc koszt benzyny, jesteśmy ponad 100$ do przodu. Jupi!

Na część i naprawienie auta musimy poczekać do jutra, do 16:00. Samochód mamy podstawić ok. 11:00 i nigdzie zbyt daleko nie jeździć. Ok! Na freecampsites zaczęliśmy szukać darmowego noclegu. Niestety w Gardiner takie miejscówki są tylko dwie i na dodatek baaardzo słabe. Piter znalazł gdzieś jakąś plażę nad rzeką – może spróbujemy przenocować tam? Przed południem było bardzo spokojnie – odpoczywaliśmy na plaży, graliśmy w różne gry i było nam bardzo dobrze. Później zaczęły się zjeżdżać samochody z łódkami – co chwilę ktoś wodował swoją łódkę i zrobiło się bardzo tłoczno. Wieczorem podjechała do nas dozorczyni zajmująca się lasami państwowymi i, niestety, oznajmiła, że nie możemy tu nocować. Gdy wyjaśniliśmy jej całą sytuację, pokierowała nas na państwowy camping na wzgórzu. Jest przepełniony i kosztuje 7$, ale możemy wjechać na parking i tam spędzić jedną noc. Tak też zrobiliśmy.

Tu również wypełniliśmy formularze, pieniądze włożyliśmy do koperty i wrzuciliśmy wszystko razem do skrzynki. Z samego rana wpadliśmy na super pomysł – przecież campingi w Yellowstone, to koszt ok. 15/20$ za jedną noc! Tu płacimy 7$, a jest naprawdę blisko do pierwszych atrakcji parku. Szybko przeparkowaliśmy samochód na miejsce, które akurat się zwolniło i uiściliśmy opłatę za kolejną noc.

Dzień okazał się bardzo owocny. W kawiarni z pyszną kawą i dobrym internetem nadrobiliśmy zaległości blogowe, facebookowe, instagramowe i telefoniczne, samochód był gotowy już ok. 14:00 i mogliśmy wreszcie ruszać na podbój Yellowstone!


 
 
 

コメント


© 2017 by Ciechomscy w podróży

bottom of page