top of page
Szukaj

Z Kanady, przez stan Michigan, do Arlington Heights

  • Ciechomscywpodróży
  • 9 sie 2017
  • 3 minut(y) czytania

Jeszcze przed granicą Kanda-USA, postanowiliśmy się zatrzymać, przygotować szybki posiłek i posprzątać w naszym domku, przed ewentualną kontrolą graniczną. Dojechaliśmy do miasteczka Sarnia, które było kompletnie puste! Bardzo dziwne to uczucie, gdy wszystkie sklepy wyglądają na opuszczone lub są zamknięte, centrum handlowe jakby wymarłe, choć otwarte, na ulicach prawie nie widać ludzi. Z naszego przygotowania posiłku nic nie wyszło, bo znów zaczęło padać, więc musieliśmy skorzystać z oferty McDonald’s – tu przynajmniej było kilka osób, choć pracowników dwa razy więcej, niż potrzeba.

Posprzątaliśmy w samochodzie i ruszyliśmy w dalszą drogę (na nogach już od 4 rano, więc zmęczeni). Kontrola graniczna przebiegła bardzo sprawnie, na szczęście. Nikt nam nie zaglądał do samochodu, choć pytali, po co i za ile go kupiliśmy, i czy to naprawdę jest opłacalne. Na koniec pożartowaliśmy z panem, że może chciałby za kilka miesięcy go od nas odkupić, ale chyba nie był zainteresowany.

Na nocleg wybraliśmy Rest Areę, która była całkiem przyjemna, choć rano bardzo zatłoczona. Spaliśmy do 9 rano, czyli 10 godzin! Po porannej toalecie i szybkim śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Nie na długo. Po przejechaniu zaledwie kilku mil, zabrakło nam benzyny. Jak to możliwe? Przecież nasz komputer pokazywał, że jeszcze spokojnie 30/40 mil powinniśmy przejechać. Nie mieliśmy też benzyny w kanistrze. Co teraz?!

Ruszyliśmy z pustym kanistrem (całe szczęście, że go w ogóle wzięliśmy!) w poprzek (!) autostrady, lawirując pomiędzy pędzącymi samochodami. Mieliśmy plan, aby dojść do najbliższej Rest Area, która znajdowała się po drugiej stronie autostrady i tam poprosić kogoś, żeby nas podwiózł do stacji benzynowej. Ale nie udało nam się przejść nawet 100 metrów, gdy jakiś kierowca się zatrzymał. Po krótkiej rozmowie zaprosił nas we dwoje na przednie siedzenia (z tyłu nie miał foteli, ale wiózł tam dużego, młodego psa, który całą drogę próbował zalizać nas ma śmierć, od tyłu). Okazało się, że nasz wybawca prowadził firmę transportową i miał w domu kilka napełnionych benzyną kanistrów. A do domu było bardzo blisko. Później podwiózł nas z powrotem do samochodu, otrzymał od nas 20 $ i polski miód, który wzięliśmy ze sobą „w razie czego”. Na koniec jeszcze zrobił sobie z nami zdjęcie, bo nigdy wcześniej nie spotkał nikogo z Polski. Dzięki niemu cała przygoda nie trwała dłużej niż 40 minut. Po raz kolejny doceniliśmy, jak cudownych ludzi napotykamy na naszej drodze.

Wieczorem dojechaliśmy znów do Arlington Heights. O, jak cudownie było zjeść pyszne kotlety schabowe, porządnie się umyć i posprzątać Shevy’ego. Podczas naszego krótkiego pobytu pod Chicago, zrobiliśmy sobie dwie wycieczki.

W poniedziałek pojechaliśmy do Milwaukee, Wisconsin (stan znany z produkcji sera – jego mieszkańcy nazywani są Cheesehead), do fabryki Harley-Davidsona. Tego dnia wycieczki są bezpłatne! Dowiedzieliśmy się, gdzie produkowane są poszczególne części do motorów i zobaczyliśmy, jak taka produkcja wygląda. Ponadto usłyszeliśmy, że w USA produkowane są motory tylko na tutejszy rynek – Europejczycy muszą zadowolić się motorami z Azji. Na koniec wycieczki pojechaliśmy jeszcze do sklepu Harleya, żeby pooglądać z bliska motory. Piotrek nawet na kilku usiadł i żałował, że nie zdecydował się na darmową jazdę testową. Co ciekawe, przy zakupie Harleya, można u nich od razu zrobić prawo jazdy na motor (wszystko w cenie!).

Następnego dnia czekało nas szaleństwo – wyprawa do Six Flags Great America, czyli ogromnego parku z super rollercoasterami. Ta zabawa zajęła nam caaały dzień, choć głównie dlatego, że do każdej atrakcji czekaliśmy 45 minut w kolejce. Trzeba przyznać, że rollercoastery w USA są naprawdę jednymi z najfajniejszych na świecie i w Europie raczej tak dużymi i długimi się nie przejedziemy.

Spakowani, naładowani super energią, jesteśmy gotowi na podbój Chicago!


 
 
 

コメント


© 2017 by Ciechomscy w podróży

bottom of page