Kanada cz. 2 – Toronto i Niagara Falls
- Ciechomscywpodróży
- 5 sie 2017
- 3 minut(y) czytania

Do Toronto dojechaliśmy w ciągu dnia – idealnie, żeby znów nie było łatwo znaleźć miejsca do zostawienia Shevy’ego. Ostatecznie zaparkowaliśmy w okolicy osiedla domków szeregowych i chyba nikomu tam zbytnio nie przeszkadzaliśmy. Tym razem spacer był dość męczący.

Toronto to miasto biznesowe, z wieżowcami i dużymi ulicami. Właściwie nie udało nam się nawet znaleźć żadnego „turystycznego” miejsca. Gdybyśmy mieli więcej czasu i pieniędzy, na pewno wjechalibyśmy na CN Tower i skorzystali z super możliwości, jaką jest edge walk.

Jedyna fajna atrakcja, która nas spotkała, to targ St. Lawrence – Justynce szczególnie spodobała się alejka z mięsem (brr i fuuuj, zwierzątka sprzedawane w całości i na części). Jeżeli macie więcej czasu (i ładną pogodę), to chyba warto udać się promem do Toronto Island Park – nam już się to nie udało.

W porcie zobaczyliśmy jeszcze czarną wiewiórkę, która zachowywała się, jakby była pod wpływem psychotropów – szalała, biegała, skradała się i była turbo śmieszna.
Po południu wybraliśmy się w stronę wodospadów Niagara. Na miejsce dojechaliśmy wieczorem i szybko pomknęliśmy w kierunku szumu wody. Niestety, spotkała nas niemiła niespodzianka – tłumy ludzi, ogromne hotele i fajerwerki na niebie. A do tego wodospady są podświetlone na miliony różnych kolorów!

Obrzydliwe, kiczowate miasteczko i równie nieciekawie wyglądające wodospady. Byliśmy mocno rozczarowani. Na szczęście Piotrek wpadł na doskonały pomysł, żebyśmy się stamtąd szybko zwinęli, a za to przyjechali na wschód słońca, kiedy większość turystów będzie smacznie spała w swoich Mariotach i Hiltonach. Tak też zrobiliśmy!

Nocowaliśmy w przepięknym miejscu, na parkingu nad samym jeziorem Erie (nocleg). Oprócz nas stało tu jeszcze kilka innych samochodów i RV-ek, więc czuliśmy się raźnie i bezpiecznie. O 4:00 szybko wstaliśmy i pojechaliśmy z powrotem w stronę wodospadów. To był strzał w dziesiątkę! Wodospady z samego rana prezentowały się doskonale – bez kolorowych świateł, tłumów ludzi, nawet hotele już nam tak nie przeszkadzały, bo zostawiliśmy je za plecami.

Niagara od strony kanadyjskiej wygląda pięknie, bo widać oba wodospady w ich pełnej okazałości. Za to Amerykanie mają może nieco słabszy widok, ale zbudowali sobie taras widokowy, mocno wysunięty nad wodospad, a poza tym, ichniejsza strona wodospadów, nie jest zabetonowana hotelami, a spacerować można pośród drzew i zieleni. Jeśli ktoś ma czas i możliwość, najlepiej po prostu zobaczyć wodospady z dwóch stron.

Ale wiecie, co koniecznie trzeba zrobić, niezależnie od tego, w którym państwie się znajdujecie? Wykupić rejs promem pod sam wodospad. Oczywiście, na statek wchodzi bardzo dużo ludzi i nie jest to spokojne, kameralne przeżycie, ale spotkanie z ogromnym żywiołem jest naprawdę warte wydania tych pieniędzy (ok. 50 USD za dwie osoby). Mimo pelerynek, które dostaliśmy przed wejściem na prom, byliśmy caaali mokrzy. Ale w tym właśnie jest fun!

Gdybyśmy byli dłużej, być może skorzystalibyśmy z innych atrakcji – zejścia za wodospad (to chyba lepiej zrobić z USA), wjechania na wieżę widokową lub zjazdu po linie, zawieszonej nad rzeką. Nam jednak wystarczył rejs i niedługo później opuściliśmy Niagara Falls.

W drodze do Detroit (przejścia granicznego między Kanadą a USA), spotkała nas ogromna burza z ulewą. Wiele samochodów zatrzymywało się na poboczu autostrady, bo przez kilka minut naprawdę ledwo było widać asfalt i pasy, mimo że wycieraczki ustawione były na najszybszą prędkość. Po pierwszej burzy spotkały nas jeszcze dwie, później trochę jeszcze pokropiło. Mieliśmy dużo szczęścia, że naszą wycieczkę pod wodospady odbyliśmu z samego rana (polecamy być po bilety już ok. 8 rano, wtedy nie ma tłumów turystów), bo mieliśmy piękną pogodę, która już około południa zupełnie się zepsuła.

Kommentare