top of page
Szukaj

Perełki Arizony - Route 66, Grand Canyon i Horseshoe Bend!

  • Ciechomscywpodróży
  • 17 paź 2017
  • 3 minut(y) czytania

Piotrek, jadąc do USA, miał dwa marzenia: przemierzyć cały kraj ze wschodu na zachód lub odwrotnie (to już mamy za sobą) i przejechać się słynną Route 66. Matka Dróg łączy Chicago z Los Angeles, jednak jej najciekawszy fragment znajduje się właśnie w Arizonie. W niektórych miejscach stara droga została odnowiona i pokrywa się z autostradą. Na szczęście – nie wszędzie. Dość długi odcinek prawdziwej, starej drogi, znajduje się między miasteczkami Needles i Seligman. Jadąc od zachodu, początkowo droga wiedzie przez góry, a widoki są naprawdę piękne. Dopiero po jakimś czasie wjeżdżamy do starego miasteczka Oatman, w którym większość budynków jest bardzo dobrze zachowana.

Znajdują się w nich sklepy, restauracje, poczta, muzeum motocykli i stara kopalnia, a po ulicach wszędzie chodzą osły.

Oczywiście ciężko się oprzeć, by nie wykupić połowy sklepów z pamiątkami – kowbojskie kapelusze, buty i koszule w kratę, stare tablice rejestracyjne, znaki Route 66 i masa innych, ciekawych gadżetów, które zdecydowanie kojarzą się z Dzikim Zachodem.

Za miasteczkiem droga robi się kręta i dość ciężka – trzeba uważać na hamulce (zwłaszcza, jeśli przed nami jedzie ktoś, kto nie za bardzo umie lub nie za bardzo może i zwalnia co 3 sekundy, a wyprzedzić naprawdę nie ma gdzie).

Ale, po raz kolejny – widoki rekompensują trudy podróży.

Dojeżdżamy do sporego miasteczka Kingman, w którym postanawiamy zrobić zakupy (jest Walmart!) i znaleźć miły nocleg.

Następnego dnia, ruszamy dalej!

W kolejnym miasteczku, Hackberry, znajduje się znana stacja benzynowa i, oczywiście, sklep z pamiątkami.

W następnym, Seligman, warto zajrzeć do Snow Cap – rodzina zmarłego już Juana wciąż sprzedaje burgery i „lody” (a raczej kruszony lód polany sokiem owocowym). Piotrek się skusił. Polecamy!

Dalej nasza przygoda z Route 66 się urywa – może uda się później zboczyć gdzieś na chwilę z trasy, żeby zobaczyć inny fragment Matki Dróg. A tymczasem, jedziemy już w stronę Parku Narodowego Wielkiego Kanionu.

Wieczorem dojechaliśmy na nocleg tuż przed wjazdem do Grand Canyon National Park od strony południowej. To nasz kolejny punkt, którego nie mogliśmy pominąć – każdy powinien przynajmniej raz w życiu stanąć nad Wielkim Kanionem i krzyknąć z zachwytu.

Wiele osób „na pierwszy raz” polecało nam właśnie południowy brzeg. Z samego rana skorzystaliśmy z campingowych łazienek i, czyści i pachnący, ruszyliśmy na szlak.

W tym parku narodowym można poruszać się samochodem tylko po niektórych drogach. Jeśli chcemy zobaczyć większość punktów widokowych lub przejść się na szlak – musimy skorzystać z parkowego Shuttle Bus’a. Dość ciężko jest znaleźć miejsce do zaparkowania samochodu, bo park jest bardzo oblegany. Gdy już nam się udało zostawić Shevy’ego w bezpiecznym miejscu, ruszyliśmy autobusem.

Bus w stronę Hermits Rest zatrzymują się na każdym z ośmiu przystanków. W drugą stronę zabiera ludzi jedynie z trzech: Pima Point, Mohave Point i Powell Point.

My, nie mając czasu, ani możliwości, żeby zejść na dół kanionu (ale na pewno kiedyś przejdziemy ten dwudniowy szlak!), postanowiliśmy przejść spacerem całą lub większość trasy nad brzegiem kanionu.

Wysiedliśmy więc na ostatnim przystanku i rozpoczęliśmy wędrówkę.

Trasa nad kanionem jest przepiękna. Za każdym zakrętem widzimy zupełnie różne widoki. Co jakiś czas widać rzekę Colorado i z zazdrością wypatrujemy raftingowych pontonów (kolejna rzecz do zrobienia kiedyś – spływ rzeką – koniecznie!).

W sumie przeszliśmy ok. 9 kilometrów, ale kawałeczek przejechaliśmy jeszcze busem. Później przejechaliśmy na wschodnią stronę i na Picnic Arei przygotowaliśmy szybki obiad. Musieliśmy jeszcze przecież zdążyć na zachód słońca nad kanionem!

Żeby podziwiać wschód lub zachód słońca, polecamy raczej wybrać północny brzeg - z naszej strony niewiele było widać. Mimo wszystko pobyt nad Wielkim Kanionem to obowiązkowy punkt dla każdego, kto planuje podróż przez USA.

Kolejnego dnia przyjechaliśmy do miasteczka Page, w którym dobrze jest nocować, gdy chcesz zobaczyć jeszcze dwie atrakcje Arizony: Horseshoe Bend i Kanion Antylopy.

Kanion Antylopy znajduje się w rezerwacie Indian i, aby do niego wejść, należy wykupić bilet do parku oraz opłacić przewodnika. Jest to piękny, wąski kanion, w który wpada słońce i tworzy widok nie do opisania. Kanion na pewno kiedyś odwiedzimy, ale nie tym razem. Po pierwsze, najtańsze bilety zaczynają się bodajże od 25$ od osoby, a po drugie – najlepiej jest iść o godzinie 11:00, gdy słońce zaczyna pięknie oświetlać kanion (a te z kolei wycieczki są jeszcze sporo droższe, a bilety wykupione z duuużym wyprzedzeniem). Uznaliśmy, że musimy mieć po co tu wracać i faktycznie warto wcześniej zarezerwować najlepszą godzinę do podziwiania kanionu.

Drugie piękne miejsce w tej okolicy, to słynna "podkowa" rzeki Colorado – Horseshoe Bend. Zachód słońca w tym miejscu przyciąga miliony turystów, na szczęście brzeg kanionu jest szeroki i każdy może się zmieścić.

Oczywiście, jak zwykle, polecamy oglądać to zjawisko poza weekendem, a najlepiej – poza sezonem. Dodam tylko, że za ten cudowny widok nie trzeba płacić, a bardzo, bardzo warto tu przyjechać!

Arizona bardzo przypadła nam do gustu. Nie zostanie najpiękniejszym stanem na naszej trasie, ale na pewno można stwierdzić, że jest bardzo ładna i różnorodna. Na pewno kiedyś tu wrócimy na rafting i Kanion Antylopy. A tymczasem, czeka na nas jeden z najpiękniejszych stanów w Ameryce, czyli Utah i kolejnych kilka, przepięknych parków narodowych.

Stay tunned!


 
 
 

Comentarios


© 2017 by Ciechomscy w podróży

bottom of page