top of page
Szukaj

Yosemite NP - nareszcie z Alą i Piotrkiem!

  • Ciechomscywpodróży
  • 28 wrz 2017
  • 3 minut(y) czytania

Wiecie, kiedy na wakacjach jest najfajniej? Gdy spotykasz się z cudownymi ludźmi.

Na przyjazd naszych przyjaciół, Ali i Piotrka, czekaliśmy już od kilku tygodni. Bardzo cieszyliśmy się, że wreszcie spędzimy trochę czasu razem – po trzech miesiącach podróży tęsknota za przyjaznymi, znanymi twarzami, osiągnęła już bardzo wysoki poziom. Kontakt przez telefon i Facebooka, to nie wszystko – czasami potrzebujemy po prostu porozmawiać z innymi, bliskimi ludźmi. Oczywiście niejednokrotnie zdarzało nam się spotykać cudowne osoby – Jurka w Arlington Heights, Karolinę i Chrisa w NYC, Barbarę i Kraiga w Chicago, a także masę innych, zupełnie obcych, po drodze. Ale spotkanie z Alą i Piotrkiem na drugim końcu świata, podczas ich podróży poślubnej, to jednak perspektywa doskonała.

Nasi „Honeymoonersi” mieli przyjechać do NYC w połowie września i spędzić tam cały tydzień, zanim udadzą się do Chicago i na zachód USA. Niestety, na lotnisku w Londynie, skradziono Alicji paszport. Gdy dowiedzieliśmy się, że nie mogli wsiąść w samolot do Stanów, mieliśmy łzy w oczach – jak to?! Nie przylecą?! Nie spotkamy się z nimi?! Nie traciliśmy jednak nadziei. Po kilku dniach otrzymaliśmy informację, że po milionach telefonów w różne miejsca, udało im się uzyskać nowy paszport i nową wizę. Jupiiii!!! Co prawda ich podróż nieco się skróciła i będą musieli odwiedzić Nowy Jork na dłużej innym razem, ale już wtedy było pewne, że dalsza część podróży nie ulegnie zmianom i, co najważniejsze, będziemy mogli spędzić z nimi prawie cały tydzień!

Mieliśmy spotkać się w Yosemite National Park i szykowaliśmy się do tego spotkania prawie dwa dni – zrobiliśmy zakupy, wysprzątaliśmy Shevy’ego (nareszcie! Naprawdę zasłużył!) i znaleźliśmy nocleg w lesie, tuż przed wjazdem do parku. Rano, podekscytowani, wstaliśmy bardzo wcześnie, zapakowaliśmy się i ruszyliśmy. Po kilkunastu milach krętej drogi zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak. Zgubiliśmy nasz kontenerek-bagażnik. Jak to się mogło stać?! Przecież specjalnie kupiliśmy w Walmarcie nowy pas do zapinania pudła, a do tej pory korzystaliśmy jedynie ze sznurka. I ten pas miał się gdzieś poluzować? Odpiąć? Zerwać?! Szybko zawróciliśmy. Przejechaliśmy całą drogę dwa razy, niestety – na marne. Ktoś musiał sobie w tym czasie przywłaszczyć nasz kontenerek, w którym trzymaliśmy między innymi: kuchenkę Jurka, butle gazowe, toaletę, pusty prysznic (ze słuchawką), a także całą masę drobnych przedmiotów, jak saperka, kable, grill, papier toaletowy, płyn do mycia naczyń i drugi, do prania, pelerynki przeciwdeszczowe, itp. Smutek, smuteczek – jak my teraz zaserwujemy Ali i Piotrkowi obiad?!

Niestety, mimo pytania wszystkich dookoła i dokładnego przebadania całego terenu, musieliśmy ostatecznie uznać kontenerek za stracony. Przeboleliśmy to jakoś, bo mieliśmy cudowną perspektywę spotkania wkrótce nowożeńców!

Ala i Piter zarezerwowali camping w Yosemite Valley, wyposażony w spore, pięcioosobowe namioty. W każdym z nich znajdują się łóżka, koce, półki i kosze na śmieci, a przed wejściem do namiotu – duży kontener na trzymanie jedzenia i kosmetyków (by misie nie wywąchały tych wszystkich pyszności). Na campingu nie można było jednak wypożyczyć żadnej kuchenki do przyrządzenia obiadu, więc pojechaliśmy na Picnic Areę, na której znaleźliśmy stoliki i grille. Przywieźliśmy do Yosemite spory zapas drewna, więc kolację – makaron w sosie szpinakowo-śmietanowym, Piter musiał przyrządzić na ogniu. Piotrek stanął na wysokości zadania. Wróciliśmy z kolacji z czarnym garnkiem, ale za to syci, napojeni herbatą z miodem i cytryną, a także zasłodzeni Smore’ami – upieczony marshmallow z herbatnikiem i czekoladą. Po drodze spotkaliśmy jeszcze Polaków, którzy od stycznia podróżują przez Amerykę Południową i Północną. Zazdrość! Zapytaliśmy, jak im się udało odłożyć pieniądze na tak długą wyprawę, ale odpowiedzili jedynie, że od kilku lat mieszkają w Norwegii – i wszystko jasne... Noc była bardzo zimna i mimo wielu warstw koców, wszyscy kilkakrotnie się budziliśmy. Nazajutrz wstaliśmy, by pójść na szlak.

Yosemite National Park, to góry, lasy, jeziora i wodospady. Znajduje się tu sporo trudnych szlaków, można wejść na wysokie szczyty, choć kilka dni po naszym pobycie w Yosemite, zawalił się słynny El Capitan (jedna z najbardziej znanych skał w parku), w wyniku czego zginął Brytyjczyk.

My nie mieliśmy zbyt dużo czasu na eksplorowanie zakątków parku, więc chcieliśmy zobaczyć ładne wodospady z fajnym widokiem na park. Gdy doszliśmy na szczyt wodospadu Vernal Fall, zrobiliśmy sobie mały piknik na skałach, słońce nareszcie grzało, jak powinno, a resztki jedzenie zostawione przez turystów, szybciutko były pożerane przez liczne wiewiórki.

Ja i Ala postanowiłyśmy jeszcze trochę poleżeć w słońcu i zejść na dół, ale Piotrek z Piotrkiem ruszyli dalej – mieli nareszcie czas na męską, szybką wspinaczkę i plotki.

Gdy już wszyscy dotarliśmy na camping, szybko ruszyliśmy w stronę Walmartu (po nową kuchenkę), a następnie do Davis, gdzie czekali na nas Zosia i Pepe.

Zosia to przyjaciółka Ali, która we wrześniu przeprowadziła się pod Sacramento, żeby zrobić doktorat na uniwersytecie w Davis. Ugościli nas w swoim super mieszkaniu przepyszną kolacją. Spędziliśmy z nimi bardzo miły wieczór i aż szkoda było ich opuszczać. Ale, niestety – tempo zwiedzania narzuciliśmy sobie dość szybkie i już o 11 rano musieliśmy być w San Francisco. Więzienie Alcatraz na nas czeka!


 
 
 

Comments


© 2017 by Ciechomscy w podróży

bottom of page