Z wizytą u Mormonów - Salt Lake City i Słona Równina Bonneville
- Ciechomscywpodróży
- 31 sie 2017
- 2 minut(y) czytania

Jak niektórzy zapewne wiedzą, w niedzielę obchodziliśmy naszą pierwszą rocznicę ślubu – wow, to serio było już rok temu?! Po ostatnich przygodach i zwiedzaniu wszystkiego w zawrotnym tempie, niedzielę zarezerwowaliśmy na byczenie się na plaży. Udało nam się znaleźć bardzo przyjemny camping, z miejscem na ognisko, stolikiem, toaletą i niezłą plażą nad rzeką. Wcześniej zaopatrzyliśmy się w kilka pyszności, między innymi Rieslinga, ciasto biszkoptowe i szpinak (na obiad wymarzyliśmy sobie kokardki w sosie śmietanowo-szpinakowym).

Dzień upłynął nam miło, pysznie i leniwie. Było tak gorąco, że pół dnia spędziliśmy w zimnej rzece. Tego dnia postanowiliśmy jeszcze ostrzyc Piotrka – te upały z jego grzywą były prawie nie do zniesienia. Za narzędzie zbrodni posłużył nam trymer do brody – ale po kilku dodatkowych ładowaniach udało się osiągnąć całkiem niezły efekt.

W ciągu następnych kilku dni odwiedziliśmy Idaho Falls – przytulne miasteczko, przez którego środek płynie rzeka, a jej tama została tak zaprojektowana, że stworzyła baaardzo szeroki wodospad w centrum miasta.

Kolejnym przystankiem miało być miasto Mormonów – Salt Lake City, Utah. Nocowaliśmy jeszcze w Idaho, w górach i, szczerze mówiąc, trochę się najeździliśmy w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do spania. Na szczęście, udało się.
Samo Salt Lake City nie zrobiło na nas wrażenia – brzydkie, fabryczne miasto. Jedyną atrakcją, którą warto zobaczyć, jest świątynia Mormonów. Nie można do niej wejść (jest zamknięta dla niewiernych), ale na placu świątynnym znajduje się kilka innych budynków, dwa centra dla zwiedzających i, co najważniejsze, po całym placu przechadzają się młode dziewczyny z całego świata, gotowe odpowiedzieć o swoim życiu, świątyni i wszystkim, co dotyczy ich religii. Gdy poszłam na chwilę do toalety, do Piotrka już podeszły dwie takie siostry – Niemka i jeszcze jedna dziewczyna. Próbowały nas namówić na modlitwę i tłumaczyły, jak bardzo są teraz szczęśliwe – porzuciły swoje rodziny, by wstąpić w szeregi świątynne.

Po wizycie na placu, udaliśmy się w stronę Słonego Jeziora – ogromnego, między górami – liczyliśmy, że zrobi na nas wrażenie. Niestety, tak jak samo miasto, tu też zastaliśmy syf. Plaża brudna, wszystko dookoła jakby zapylone – naprawdę, nic specjalnego. Właściwie, radzimy raczej omijać to miasto, zwłaszcza gdy ktoś ma do nadrobienia sporo mil. My przyjechaliśmy tu tylko dlatego, że mieliśmy inny cel niedaleko – Słoną Równinę Bonneville.

Jeśli ktoś nie wie, o którą równinę nam chodzi, musi szybko przypomnieć sobie film z Hopkinsem „Prawdziwa Historia”, w którym główny bohater bił rekord świata w szybkości prowadzenia motoru.

Cała równina jest faktycznie słona – dawne jezioro na przestrzeni lat wyparowało, pozostawiając gładką, słoną powierzchnię. Sam wjazd w okolice torów wyścigowych, to 10$ od osoby. My się nie skusiliśmy, więc oglądaliśmy akurat trwający wyścig z daleka.

Polecamy jednak wybrać się tu, kiedy odbywają się najlepsze wyścigi (Bonneville Speed Week, w połowie sierpnia) – my z pewnością kiedyś na taki wyścig chcielibyśmy wrócić.

Jeśli ktoś chce nocować bardzo blisko równiny i, na dodatek, za darmo, polecamy nasz nocleg, znaleziony na freecampsite – właściwie jest to tylko kawałek placu, z miejscem na ognisko. Ale za to naaapraaawdę blisko Bonneville.

Dalszą, południową część pięknego stanu Utah, zostawiamy sobie na mniej upalne dni. Teraz śmigamy z powrotem do Idaho, a dalej do Oregonu. Może trochę odpoczniemy od ciągłego słońca.

コメント