Ruszamy!
- Ciechomscywpodróży
- 23 lip 2017
- 3 minut(y) czytania
Mr Shevy jest już prawie gotowy do drogi. Co prawda wciąż nie otrzymaliśmy stałych tablic rejestracyjnych, ale w urzędzie zaznaczono, że może to potrwać nawet 5 tygodni, więc nie będziemy dłużej czekać (planujemy wrócić na chwilę do Chicago za kilkanaście dni, więc no worries).
Zatem, ruszamy!
Pierwszy etap naszej podróży zakłada jedynie jak najszybsze dotarcie do celu – New York City. Jedziemy przez kilka stanów: Illinois, Indianę, Ohio, Pennsylvanię, New Jersey i New York (6 stanów w dwa dni, ale co to dla nas :) ).

Wyjeżdżając z Chicago wjechaliśmy na autostradę i mijaliśmy przedmieścia (centra handlowe, sklepy, różne dziwne domki), jednak gdy tylko przekroczyliśmy granicę stanów Illinois i Indiany, od razu poczuliśmy różnicę. Kolejne mile zleciały nam na podziwianiu pól kukurydzy, co jakiś czas mijaliśmy mniejsze miasteczka.
Ohio to w dalszym ciągu różne pola, ale także trochę lasów i większych miasteczek. Tu również postanowiliśmy zrobić sobie przerwę w naszej podróży i zatrzymaliśmy się w Parku Narodowym Cuyahoga Valley. Jest to jedyny park w stanie Ohio i, szczerze mówiąc, miano parku narodowego przyznano mu niedawno i chyba nieco na wyrost. Przejechaliśmy przez prawie cały park – dworzec kolejowy, Visitor Center, wodospad Brandywine Falls i kilka stoków narciarskich (malutka „ośla łączka” ma wyciąg krzesełkowy!). Park jest dość mały i nie ma zbyt wielu atrakcji, ale tak czy inaczej był to miło spędzony czas.

Tego dnia jedliśmy jeszcze mało smaczny obiad, przygotowywany na naszej kuchence – corn bread na ciepło, z serkiem i sosem barbecue (dla smaku). Udało nam się nawet skorzystać z naszego przenośnego prysznica, choć na zewnątrz było tak gorąco, że z baniaka leciał prawie wrzątek.

Noc spędziliśmy na Rest Area, czyli niewielkim parkingu ze stolikami i toaletami – strefa odpoczynku dla zmęczonych podróżników i wielu kierowców tirów, na której czasem można znaleźć automaty z napojami i przekąskami, a także kupony na tańsze noclegi w danym stanie. Na Rest Areas można zjechać co kilkadziesiąt mil – w naszym atlasie drogowym były bardzo wyraźnie zaznaczone. W niektórych stanach nocowanie w tych strefach jest dozwolone, w innych nie – tu nikt się do nas nie przyczepił, pani dozorca życzyła nam nawet dobrej i bezpiecznej nocy.

Podobno na niektórych parkingach można znaleźć informację, że nocowanie jest zabronione – wtedy radzimy nie ryzykować.

Następnego dnia byliśmy już w Pennsylvanii – po drodze mijaliśmy mnóstwo zelesionych gór, kilka mniejszych i większych rzek i jezior. W tym stanie prawie nie widzieliśmy miast, a między stacjami benzynowymi były tak duże odległości, że niestety paliwo od razu było droższe. Przez New Jersey przejechaliśmy całkiem szybko, chociać wjeżdżając do metropolii przed Nowym Jorkiem, znacznie zwolniliśmy.
Wjazd do New York City kosztował 15$ (jednak prawdopodobnie wybraliśmy najtańszą z możliwych tras) - dlatego nie opłaca się wjeżdżać i wyjeżdżać co chwilę (podobno nawet Uber dolicza sobie sporą opłatę do kursu między Jersey City a New York City). Mimo wszystko nie byliśmy w tym momencie skupieni na opłatach i korkach – w końcu dotarliśmy na Manhattan i staraliśmy się rozpocząć „zwiedzanie” już z samochodu!
Wieczorem dojechaliśmy wreszcie na Brooklyn, do koleżanki Karoliny, którą z tego miejsca bardzo serdecznie pozdrawiamy, i jej chłopaka, Chrisa. Mieszkanie Karoliny znajduje się w bardzo fajnej kamienicy w sercu Brooklynu, jest dwupoziomowe i przecudowne! Wieczorem poszliśmy do baru The Wilky. Mają tu ogromny wybór smacznych, lokalnych piw. Na dodatek barmani byli tak uprzejmi, że poczęstowali nas pysznymi ciastkami i przynieśli ogromnego precla, tłumacząc, że zrobili za dużo. :)

Droga powrotna do mieszkania to kilkuminutowa przejażdżka Uberem – ogromna ulewa, wielkie kałuże i nasza czwórka modląca się o przetrwanie – kierowcy NAPRAWDĘ BARDZO się spieszyło!
Pora iść spać – jutro wycieczka na Manhattan!