top of page

AER LINGUS, CZYLI JAK DOTARLIŚMY DO USA

  • Ciechomscywpodróży
  • 22 cze 2017
  • 2 minut(y) czytania

Gdy kupowaliśmy bilety, przede wszystkim zwracaliśmy uwagę na dwa najważniejsze dla nas parametry: niezbyt wygórowaną cenę i możliwość przebukowania terminu. W dalszej kolejności istotne były: wymiary i waga bagażu, czas lotu, liczba przesiadek, itp. Do tej pory lataliśmy liniami LOT, KLM, Qatar Airways, oczywiście dużo Ryanair i Wizzair i pewnie jeszcze różnymi innymi, ale o Aer Lingus chyba nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Należą do British Airways, jednak jakość lotu jest nieco niższa (nie jest to dziwne, bo ceny są duuużo bardziej dostępne). Za bilety dla dwóch osób w dwie strony (bilet powrotny mamy w połowie września), ale z możliwością zmiany terminu lotu, zapłaciliśmy ok. 4700 zł. 21 czerwca przed 8:00 byliśmy więc na lotnisku, nosząc i ciągnąc:

1 duży plecak, ok. 25 kg

1 dużą walizkę, ok. 24 kg

1 małą walizkę, ok. 10 kg

1 mały plecak, ok. 7 kg

oraz dwie podręczne torebki.

W sumie prawie 70 kg. Oczywiście walizkę i plecak musieliśmy nieco przepakować, ponieważ limit linii Aer Lingus (jak i wielu innych linii, z resztą), wynosi 23 kg w bagażu nadawanym.

Jak nam się leciało wyżej wspomnianymi liniami?

Że nienajlepiej…

Samolot z Warszawy do Dublina (ok. 3 godzin lotu) był tak wygodny, jak Wizzair i Ryanair (ha ha ha…). Byliśmy bardzo zmęczeni, więc jakoś udało nam się zasnąć, ale fotele w naszym Airbusie 320 były bardzo twarde, prawie pionowo ustawione i naprawdę niezbyt przyjemnie się siedziało, nie mówiąc o próbie ucięcia sobie drzemki.

Drugi lot, Airbusem 330, był już nieco bardziej wygodny, ale porównując z naszymi wcześniejszymi doświadczeniami na tak długich trasach – to chyba najmniej wygodne fotele, najmniej smaczne jedzenia, najmniejsze ekrany i niezbyt duży wybór filmów oraz brak darmowego wina (a jak wiemy – wakacje zaczynają się wtedy, kiedy można napić się od rana :) ).

Jeden i drugi samolot (również na trasie Dublin-Chicago) były nieco opóźnione: tzn. miały opóźniony wylot, ale (na szczęście) na miejscu były na czas. Myśleliśmy, że jeśli mamy aż 3 godziny przerwy pomiędzy lotami, to śmiało zdążymy podelektować się pysznym posiłkiem (Burger King za 12 euro), przejrzeć witryny sklepowe i jeszcze się ponudzić.

Że jednak całkiem nieźle...

Okazało się jednak (o czym Piotrek coś wcześniej wspominał, ale Justyna nie za bardzo chciała w to uwierzyć), że lotnisko w Dublinie od razu u siebie robi odprawę na wszystkie loty do USA! Czas nam się skurczył, ale właściwie 15 minut zajęły nam: rozmowa z celnikiem, sprawdzanie odcisków palców, tłumaczenie skąd pomysł na tak długie wakacje (i jak zamierzamy się utrzymać, co z naszą pracą, itd.), kolejne tłumaczenie, dlaczego przewozimy miód, chociaż nie powinniśmy mieć przy sobie jedzenia, itp. Po chwili zobaczyliśmy jednak w paszportach wizy na 6 miesięcy. Jupiii!

O 19:00 (2:00 polskiego czasu) byliśmy już na miejscu, w Chicago.

I co dalej…? Zobaczymy. :)


 
 
 

Komentarze


© 2017 by Ciechomscy w podróży

bottom of page